Ariana | Blogger | X X X X

środa, 31 lipca 2019

"Smocze dziecię" Aleksandra Ostapczuk - żal, smutek, rozpacz.



Autor: Aleksandra Ostapczuk
Tytuł: Smocze dziecię
Rok Wydania: 2019
Wydawnictwo: Białe Pióro
Kategoria: fantastyka
Ilość stron: 550
Ocena: 3/10

Kiedy dostałam możliwość przeczytania debiutanckiej książki autorstwa Aleksandry Ostapczuk, byłam na swój sposób bardzo zadowolona i niesamowicie zainteresowana. Tym większy dla mnie zawód, gdyż napaliłam się na to dzieło, niczym Reksio na szynkę. Chciałam dać wyższą ocenę za całokształt, ale po prostu nie potrafię. Ta książka zraniła mnie, moją wyobraźnię, miłość do Japonii oraz chęci poznania nowych, młodych autorów. Z drugiej strony, mam ogromną nadzieję, że ta książka to po prostu całkowity niewypał i za 10 lat, autorka — po napisaniu kilku następnych historii — stworzy coś godnego przeczytania. Dzisiaj, jak już zdążyliście zauważyć, w recenzji będzie trochę smutku, złości i żalu. Najgorsze jest to, że nie wiem, na kogo bardziej powinnam być zła — na wydawcę, że zgodził się to opublikować, czy też na autorkę. Bez większego biadolenia — czas wpuścić oskarżoną książkę na scenę.

z opisu na okładce dowiadujemy się, że „Smocze dziecię” zabierze nas do fantastycznej historii, pełnej humoru, smoków i wojowników. Gdzie czytelnik nie będzie się nudził, a dwóch młodych braci pozna swoje więzy krwi i własne przeznaczenie. Czy tak naprawdę jest?

Żeby zrozumieć moje żale i rozpacze, nie zacznę od bohaterów — jak zwykle to robię — ale od uniwersum stworzone przez autorkę. Z tego, co zrozumiałam, pisarka próbowała stworzyć dość oryginalny świat, pełen magii, ciekawych istot i niesamowitych widoków. Zacznijmy od oryginalności świata — Aleksandra Ostapczuk zrobiła coś, co dla mnie jest wręcz niewybaczalne. Próbowała, w sposób krzywdzący, połączyć kulturę Japonii i Polski. Przykład — ojciec głównych bohaterów jest mistrzem w japońskiej sztuce walki. Większość ludzi — z tego, co zrozumiałam — chodzi w kimonie. Niech i tak będzie. Tylko po co wtedy autorka nadaje imię „Piotrek” [dop. nie mam pojęcia dlaczego, ale „Piotrek” kojarzy mi się z „Pingwinami z Madagaskaru”, kiedy to pewien lemur opiekował się „Pietrkiem” ;) ] a ojciec z chęcią gotuje im kluski leniwe? Może to miał być żart albo coś oryginalnego, ale czuje się tak, jakby ktoś polał sushi ketchupem i próbował wmówić mi, że to jest smaczne. Nie, to nie jest smaczne. Drugim przykładem jest fakt, że w czasie deszczu w owym uniwersum, dzieciaki śpiewają piosenkę Czerwonych Gitar. Poważnie? Miałam wrażenie, że autorka po prostu nie wiedziała, co włożyć by było „swojsko”, więc podała polskie menu i włączyła starą płytę rodziców. Jedynym plusem w tym uniwersum to ciekawe stworzenia magiczne, które niestety zostały potraktowane niczym kurz. Szkoda, że autorka nie skupiła się dłużej na nich. Jednak to jest jeszcze do „dopracowania". Jeżeli chodzi o widoki, naturę, piękno świata — nie wiem gdzie jest, jednak spokojnie mogę powiedzieć, gdzie tego nie ma — w książce. Całość może dziać się wszędzie i nigdzie. Takie to neutralne niczym Szwajcaria.

Jeżeli chodzi o bohaterów — to tutaj jest jeszcze większa masakra niż w filmie "Teksańska masakra piłą mechaniczną". Poznajemy dwóch chłopców — Piotrka i Dracko. Z jednej strony bardzo podoba mi się poświęcenie braci. Ich miłość i oddanie jest na swój sposób piękne. Jednak nie rozumiem, jak ojciec chłopców może stać i wręcz klaskać, kiedy chłopcy obrażają daleką krewną. Co do samego ojca, nie rozumiem go. Z jednej strony jest głową rodziny, tą ostoją i przywódcą braci, z drugiej strony zachowuje się tak absurdalnie, jakby autorka nie mogła się zdecydować, czy on ma być dobry, czy zły. To jak połączyć Dumbledora z wujkiem Harrego Pottera. Chciałoby się powiedzieć „zdecyduj się!". Z jednej strony, dba o synów, utrzymuje ich (chociaż nie wiem z czego. Podobno prowadzi szkołę walki, ale w sumie tam się nic nie dzieje) i mówi, jak powinni się zachować. Z drugiej strony, poddusza łobuza ze szkoły chłopców za to, że ich gnębił. On — ojciec, MISTRZ WALKI, poddusza 13-latka, następnie pyskuje dyrektorowi i radzie nauczycielskiej, a widownia (czyli klasa, do której chłopcy chodzą) wstaje i klaszcze. Nie żartuję. To dzieje się naprawdę.

Tył okładki obiecuje nam dobry humor. Na początku był naprawdę dobry. Ciekawy, lekko dziecinny, ale taki, że nam dorosłym by się spokojnie spodobał. Jednak mam wrażenie, że on zaczął przechodzić w żarty tak dziecinne i głupie, że aż szkodliwe. Żart, w którym chłopcy obrażają innych, patrząc im się w oczy? Co więcej, niby dorośli nie rozumieją tego, więc chłopcy nie dostają żadnej kary. Dowcipy w dialogach powoli zaczynały przypominać mi rozmowy w gimnazjum przez ludzi mało inteligentnych, którzy poważnie myśleli, że są zabawni, a ich tok myślenia zbawi cały świat. Jednym z plusem tego wszystkiego, jest tak naprawdę lekkie pióro autorki. Jeżeli nie będziemy zwracać uwagi na błędy, herezje, chamskie żarty (którym daleko do ironii czy sarkazmu) to możemy spokojnie stwierdzić, że dzieło czyta się naprawdę szybko. Można by się jeszcze przyczepić np. do takich zwrotów jak „szef szkoły” - jeżeli nie chcemy powtórzeń, moim skromnym zdaniem zamiast „dyrektor” można było użyć zarządca, właściciel.. ale „szef” brzmi, jakby uczniowie tam pracowali — czego oczywiście nie robią.

Żeby wam również przybliżyć mój ból i żal, uświadomię Was, że to, co napisałam powyżej, to tylko spostrzeżenia ze 150 stron z 550. Mogłabym napisać co dzieje się dalej, ale po prostu nie chcę. To nie jest takie dzieło, gdzie wiecie, że dalej będzie lepiej. To taka książka, gdzie niestety macie przeczucie, że autor otworzył nie te drzwi co trzeba i grzebie już tak głęboko, że najwyższy czas je zamknąć i zostawić go tam z jego własnymi pomysłami.

Nie mogę, nie powinnam i tego nie zrobię. NIE polecę Wam tego dzieła. Czytając zachwyty, na znanym portalu, zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy po prostu ludziom jest kompletnie obojętne, co czytają? Tak czy siak, Bukku-recenzje NIE poleca powyższego dzieła. Jeżeli naprawdę chcecie to przeczytać — robicie to na własną odpowiedzialność.


8 komentarzy:

  1. Dzień dobry
    Dziękuję za szczerą recenzję. Robiłam podchody do tej książki i byłam pewna, że ja już książek czytać nie potrafię. Dziękuję za szczerą recenzję. Miałam podobne odczucia podczas czytania.
    Pozdrawiam Marbella Atabe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, to jest całkowity niewypał. Mam nadzieję, że autorka wymyśli coś lepszego - jak nie teraz to w przyszłości :)

      Usuń
  2. Przytulam Cię czytelniczo <3 Oj, ja nie mogłam czytac już w Twojej recenzji o tym wymieszaniu kultur, nie dziwi mnie Twoja złość, bo czułabym to samo podczas lektury. Życzę Ci samych udanych książek, aby wyleczyć Twoje czytelnicze serducho!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli nie tylko ja miałam wrażenie, że coś tu jest nie tak.. i to nie takie małe "ups" ale ogromne BUM!

      Usuń
  3. Niestety, debiuty mają to do siebie, że często są po prostu beznadziejne... Ja ostatnio trafiłam na tyle takich, że przestałam w ogóle debiuty czytać, bo się po prostu boję. Szkoda, że autorka skiepściła dobry pomysł, ale może jeszcze się wyrobi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JA mam podobnie. Nie wiem, czy trafiam na słabe dzieła, czy poważnie ostatnie debiuty są słabe i to bardzo..

      Usuń
  4. Białe pióro to vanity?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co widziałam, to zwykłe wydawnictwo, ale teraz to już wszystko jest możliwe.

      Usuń